Zaczęłyśmy więc rozmawiać o meczu quidditcha, który mieliśmy za kilka dni rozegrać ze Ślizgonami. Alex na treningach tak dawał nam w kość, że powinnam czuć się już gotowa i perfekcyjnie przygotowana do niego... niestety nic bardziej mylnego. Z każdym przybliżającym mnie do meczu dniem byłam coraz bardziej spanikowana i stremowana. Doszło do tego, że po nocach mi się śniło, jak błaźnię się na boisku przed całą szkołą... Z rozmowy z Cristal wychodziło, że ona miała dokładnie to samo. Masakra. Nie wiem czy to powinno mnie pocieszać, czy nie. Przez cały ten czas zachodziłam w głowę, jakim cudem Alex sprawia wrażenie takiego spokojnego i pewnego siebie, podczas kiedy my zmieniamy się powoli w kłębki nerwów. Jak żyję, nigdy nie widziałam mojego kuzyna przejmującego się czymś innym, niż spóźnianie się mugolskiego dostawcy pizzy. Zawsze wtedy miał w głowie sto tysięcy czarnych scenariuszy, takich jak to, że dostawca został napadnięty, porwany, zamordowany... nie, nie myślcie, że tak bardzo martwił się o biednego dostawcę. Co to to nie. Raczej o pizzę, która przez to mogłaby nie dotrzeć. A musicie wiedzieć, że Alex naprawdę kochał pizzę... Kiedyś mi nawet wyznał, że jeśli w którymś z krajów Zjednoczonego Królestwa zalegalizowane zostanie wchodzenie w związki małżeńskie z żywnością, on będzie pierwszym chętny na zawarcie takowego.
***
- Oh, czeeeeść, Elenoo – przywitała się Ivanne, ziewając, kiedy w końcu do mnie dołączyła. –
Damon jeszcze nie zszedł? – spytała, rozglądając się po pokoju wspólnym.
- Nie, ale mógłby się pośpieszyć. Umieram z głodu –
powiedziałam, przeciągając się leniwie. – Chociaż tak właściwie to nie wiem,
czy zdołam cokolwiek przełknąć…
- Mały stresik przed meczem?
- A co innego?
- Cześć, wam – nawet nie zauważyłam, kiedy wszedł.
- Co tak długo? – spytała Damona Ivanne, ale on tylko wzruszył
ramionami.
- Idziemy już? – spytał nonszalancko, uśmiechając się do nas prawie jak stary Damon. Pokiwałam głową i ruszyliśmy do Wielkiej
Sali. Gdy wyszliśmy z wieży Ravenclaw, naszym oczom ukazała się grupka chyba
drugorocznych Krukonek, ubranych od stóp do głów w błękit i brąz, kolory naszego domu. Trzymały wielki
transparent z napisem „Do boju, Ravenclaw!”. Dziewczynki podeszły do nas.
- Cześć! – odezwała się najwyższa z nich, ta o płomiennie rudych
włosach i grubych okularach na nosie. – Nazywam się Sue. Sue Larkin, a to jest Megan – wskazała na nieco
niższą od siebie blondynkę o twarzy całej w piegach – i Emma – przedstawił szatynkę o czarnej cerze i dużych, czekoladowych oczach. – Chciałyśmy
życzyć powodzenia tobie i reszcie drużyny – Sue uśmiechnęła się do mnie promiennie, a ja
poczułam, że się rumienię. – Na pewno wygracie.
- Ehm… Dzięki, postaramy się – odparłam, odwzajemniając
uśmiech i oddaliłyśmy się w szybkow stronę śniadania, to znaczy Wielkiej Sali. To miły gest, nie powiem, ale zawsze się peszę w takich sytuacjach, więc nauczyłam się już, że najlepiej dyskretnie się oddalić, zanim do reszty będę czerwona niczym burak.
- Ojej, ale to urocze – powiedział Ivanne, gdy oddaliłyśmy się na tyle, że dziewczynki
nie mogły nas już usłyszeć.
- Tak, miło z ich strony… - odpowiedziałam niemrawo. – Ale, cokolwiek
by nie powiedziały, i tak nie mogę przestać myśleć o tym, że na pewno coś sknocę
na boisku… Na oczach wszystkich! Wszyscy zobaczą, jak spadam z miotły, sama sobie przywalam tłuczkiem albo... – wiem, wiem, zaczynałam desperować, ale co ja na
to poradzę?
- Eleno, przestań się tak przejmować! – przerwał mi Damon,
łapiąc mnie za rękę. Akurat wchodziliśmy do Wielkiej Sali. Stoły były już zapchane, ale mimo to udało nam się znaleźć dla siebie miejsca. Damon usiadł koło mnie na jednej ławie, a Iv tuż na przeciwko. Popatrzyłam na jedzenie. Mówiłam, że byłam głodna? Odwołuję. Teraz już wiem, że nie zdołam niczego w siebie wepchnąć. I tak już mi niedobrze.
- Łatwo ci mówić! Po prostu…
- El! Nie zbłaźnisz się, okay?! Widzieliśmy cię z Damonem na
treningach i radziłaś sobie naprawdę dobrze. Więc weź się w garść i przestań się stresować!
- Ale… - nie dawałam się przekonać.
- Eleno, weź współpracuj – odezwał się Damon. – Jak ci
mówimy, że dobrze jest, to jest dobrze, rozumiesz? Nie powiedzielibyśmy ci tego,
gdyby tak nie było, tylko włamalibyśmy się do zapasów Slughorna i zwędzili
jedną buteleczkę Felix Felicis, żeby następnie dolać ci trochę do herbaty – zaśmiałam się. - Wiem, może powinienem walnąć jakąś przydługą gadkę motywacyjną, żeby ciębardziej dowartościować, ale serio jestem już głodny i... łapiesz? Nie zrozum mnie źle, uwielbiam cię, ale nawet ty nie możesz się równać z dyniowymi pasztecikami. Tak więc zamiast przemowy, masz tu deklaracje włamu do Slughorna. Doceń - dodał z figlarnym uśmiechem.
- Co takiego pan powiedział, panie Smith? – odezwał się za nami jowialny, męski głos. Damon odwrócił się i zobaczył Slughorna, spoglądającego
na niego badawczo. Ivanne przegryzła wargi, z trudem powstrzymując śmiech, a ja zastanawiałam się tylko, czy celowo go nie ostrzegła, bo w przeciwieństwie do nas, jako jedyna nie siedziała teraz do nauczyciela plecami, czy po prostu go nie zauważyła.
- Dzień dobry, panie profesorze – Damon wysilił się na szeroki uśmiech niewiniątka. –
Chyba na Boże Narodzenie kupię panu dzwoneczek – kącik ust profesora drgnął
lekko, jakby w rozbawieniu.
- Mam nadzieję, że to był tylko dowcip, bo jeśli złapię pana
na myszkowaniu w moich zapasach, będzie potrzebne coś więcej niż tylko
kandyzowane ananasy, które wręczasz mi od pierwszej klasy, gdy coś
przeskrobiesz… - pogroził palcem i
wyszedł do Wielkiej Sali.
- Dlaczego zawsze ja tak się wkopuję? – jęknął Smith, podnosząc
ręce do nieba.
- Spójrz na to z innej strony, prawie zawsze ci się upiecze, zwłaszcza ze Slughornem. Czekaj… Ty serio przekupujesz go kandyzowanymi
ananasami? – Iv zmarszczyła brwi z niedowierzania.
- No, a myślałaś, że w jaki sposób zawsze udaje mi się
uniknąć szlabanu, gdy dolewam coś do eliksirów innych i patrzę, jak wybuchają?
Swoją drogą reakcja Victorii Miling ostatnio była bezbłędna – roześmiał się. - Żałuję, że tego nie nagrałem.
- Czyli zagadka rozwiązana – skwitowałam. Zawsze mnie to
zastanawiało, czemu Slughorn był dla Damona taki pobłażliwy. Teraz wszystko jasne. Nie powiem, niezły sposób. Chyba też zainwestuję w paczkę ananasów, no wiecie, tak na wszelki.
Wtedy do sali wszedł Alex z kilkoma innymi osobami z drużyny. Powitały ich już od progu przyjazne okrzyki, dobiegające ze stołu Ravenclaw, a nawet Gryffindoru i Hufflepuffu. Ślizgoni natomiast oczywiście nie byliby sobą, gdyby nie rzucali jakiś złośliwych uwag pod kątem jego i reszty drużyny. Ubrani w szmaragd i srebro uczniowie ze Slytherinu wykrzykiwali swoje niewybredne uwagi tak głośno, że przebijały się bez trudu przez hałas, jaki robiły pozostałe trzy domy. Oni jednak zdawali się nic sobie z ich drwin nie robić. Potraktowali ich jak powietrze, co jeszcze bardziej ich rozzłościło. Krzyczeli więc jeszcze głośniej, ale i tym razem nic nie ugrali. Kiedy Ślizgoni doszli do wniosku, że nie ma sensu dalej zdzierać gardeł, bo i tak nasi nie dają się sprowokować, w końcu zamknęli japy.
- Powitajmy gromkimi brawami drużynę Krukonów! – rozległ się wzmocniony zaklęciem głos Artura Zone'a, komentatora z naszego domu. Tylko weszliśmy na stadion, a uczniowie Ravenclaw, Gryffindoru i Hufflepuff zaczęli klaskać. Natomiast wśród Ślizgonów dało się słyszeć pogwizdywania i dość nieprzyjemne komentarze. Żadna nowość. – Od prawej strony: kapitan i obrońca Alex Elfein, szukająca Anabell Verporti, pałkarze Liam Peterson i Derek Brandy, no i oczywiście ścigający Cristal Kennedy, Elena Elfein – fala stresu zalała mnie jeszcze bardziej. Czułam, że się czerwienie, a serce zaczęło mi niebezpiecznie głośno kołatać. – i Eddie Thorn. A teraz, jeśli oczywiście chcecie lub jesteście na tyle nienormalni, żeby chcieć możecie… - w tym momencie profesor McGonagall spojrzała srogo na Artura, ale ponieważ podzielała jego zdanie na temat Ślizgonów, nie powiedziała mu złego słowa. - No ten… powitać drużynę Slytherinu … - rozległy się głośnie oklaski zielonych i niemrawe poklaskiwanie reszty domów. – A więc tak… kapitan i jednocześnie ścigająca Sabrina Herbski, pozostali ścigający to Johnes Quimby i Jessica Grey, za obrońcę mają rasowy przykład tępego osiłka – tym razem McGonagall nie puściła mu tego płazem - Marcela Clearwater, pałkarzami są Rossella Merth i Brian Drewy, a szukającą Eveline Yeal – Ślizgoni klaskali jak oszalali, podczas gdy reszta dała sobie już zupełnie spokój. – No co wy? Za głośno ich dopingujecie! To im niepotrzebne! I tak będą oszukiwać! – wyraził swój sprzeciw Zone, patrząc na uczniów Slytherinu, jak na przebrzydłe karaluchy.
Wtedy do sali wszedł Alex z kilkoma innymi osobami z drużyny. Powitały ich już od progu przyjazne okrzyki, dobiegające ze stołu Ravenclaw, a nawet Gryffindoru i Hufflepuffu. Ślizgoni natomiast oczywiście nie byliby sobą, gdyby nie rzucali jakiś złośliwych uwag pod kątem jego i reszty drużyny. Ubrani w szmaragd i srebro uczniowie ze Slytherinu wykrzykiwali swoje niewybredne uwagi tak głośno, że przebijały się bez trudu przez hałas, jaki robiły pozostałe trzy domy. Oni jednak zdawali się nic sobie z ich drwin nie robić. Potraktowali ich jak powietrze, co jeszcze bardziej ich rozzłościło. Krzyczeli więc jeszcze głośniej, ale i tym razem nic nie ugrali. Kiedy Ślizgoni doszli do wniosku, że nie ma sensu dalej zdzierać gardeł, bo i tak nasi nie dają się sprowokować, w końcu zamknęli japy.
- Dobrze się czujesz? Jesteś jakaś blada – z dumania nad pustym talerzem wyrwał mnie znajomy głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam nachylającego
się nade mną Eddiego. Wyglądał na naprawdę zmartwionego. Przez szyję przewieszony miał szalik w krukońskich barwach z napisem "Ravenclaw ponad wszystko". A do tego niebiesko-brązowe kreski na policzkach. W sumie nie wiem, po co mu to wszystko, skoro i tak zaraz to ściągnie i przebierze się w kostium dla zawodnika, no bo przecież, jakby nie było, też gra. Jako Ścigający.
- Co? Ah, tak, wszystko w porządku – odparłam zdawkowo.
- Jesteś pewna? Nie wyglądasz za dobrze… - Eddie nie dawał za wygraną.
- Tak, po prostu trochę się stresuję meczem, a ty nie?
- Trochę też, ale bardziej jestem podekscytowany niż
zestresowany – uśmiechnął się do mnie wesoło. - Będzie
dobrze, nie przejmuj się – poklepał mnie delikatnie po plecach.
- Daj spokój, stary. Ona i tak ciągle swoje - Damon machnął ręką, nakładając sobie więcej pasztecików. - Już z Ivanne próbowaliśmy ją ogarniać, ale on nie pomaga.
- El, serio? Nie masz się kim przejmować? Przecież bałwany
ze Slytherinu zawsze będą krytykować każdego, kto nie jest Ślizgonem… Czy pójdzie ci rewelacyjnie czy beznadziejnie, i tak będą po tobie jechać - Eddie zruszył ramionami, po czym nachylił się nad stołem, by sięgnąć po jabłko. Jeśli to miało mi pomóc, nie wyszło - Nie
należy się nimi przejmować. A tak poza tym, Derek Brandy jest moim dobrym
kolegą i gdyby zieloni przesadzali, zawsze mogę go poprosić, żeby
przypadkowo tłuczek mu się wymsknął i poleciał prosto na Goldensona i resztę
pajaców – wyszczerzył zęby w szatański uśmieszek.
- Dzięki za propozycję – zachichotałam.- Chyba skorzystam.
- Iv i ja już zjedliśmy – oznajmił Damon. – Jeśli skończyłaś medytować nad zastawą, to możemy już iść na stadion. Musisz się jeszcze przebrać.
- Tak, skończyłam. Chodźmy – „zakomenderowałam”, wstając od
stołu. Ze straceńczą miną ruszyłam ku wyjściu.
***
- Powitajmy gromkimi brawami drużynę Krukonów! – rozległ się wzmocniony zaklęciem głos Artura Zone'a, komentatora z naszego domu. Tylko weszliśmy na stadion, a uczniowie Ravenclaw, Gryffindoru i Hufflepuff zaczęli klaskać. Natomiast wśród Ślizgonów dało się słyszeć pogwizdywania i dość nieprzyjemne komentarze. Żadna nowość. – Od prawej strony: kapitan i obrońca Alex Elfein, szukająca Anabell Verporti, pałkarze Liam Peterson i Derek Brandy, no i oczywiście ścigający Cristal Kennedy, Elena Elfein – fala stresu zalała mnie jeszcze bardziej. Czułam, że się czerwienie, a serce zaczęło mi niebezpiecznie głośno kołatać. – i Eddie Thorn. A teraz, jeśli oczywiście chcecie lub jesteście na tyle nienormalni, żeby chcieć możecie… - w tym momencie profesor McGonagall spojrzała srogo na Artura, ale ponieważ podzielała jego zdanie na temat Ślizgonów, nie powiedziała mu złego słowa. - No ten… powitać drużynę Slytherinu … - rozległy się głośnie oklaski zielonych i niemrawe poklaskiwanie reszty domów. – A więc tak… kapitan i jednocześnie ścigająca Sabrina Herbski, pozostali ścigający to Johnes Quimby i Jessica Grey, za obrońcę mają rasowy przykład tępego osiłka – tym razem McGonagall nie puściła mu tego płazem - Marcela Clearwater, pałkarzami są Rossella Merth i Brian Drewy, a szukającą Eveline Yeal – Ślizgoni klaskali jak oszalali, podczas gdy reszta dała sobie już zupełnie spokój. – No co wy? Za głośno ich dopingujecie! To im niepotrzebne! I tak będą oszukiwać! – wyraził swój sprzeciw Zone, patrząc na uczniów Slytherinu, jak na przebrzydłe karaluchy.
- Zone, ja cię proszę! – zagrzmiał gniewnie głos profesor
transmutacji. Rozległ się gwizdek pani Hooch, ucinający dalsze dyskusje. Alex i
Sabrina podali sobie ręce, patrząc na siebie wilkiem. Rozległ się drugi gwizdek. Wszyscy poderwali
się do lotu. Wypuszczono „piłki”. Crystal natychmiast pochwyciła kafla i podała
go Eddiemu, który z kolei próbował podać do mnie, ale przeszkodził mu w tym tłuczek, „przypadkowo” odbity w jego stronę przez Briana Drewy'a. Thorn zleciałby
ze swojego Ścigacza 678, najnowszego modelu prosto od Lewermana, gdyby Liam i
Derek go nie złapali w dosłownie ostatniej chwili.
Sabrina przejęła kafla, którego upuścił Eddie, gdy tłuczek grzmotnął go w
plecy, po czym podała go Johnesowi Quimby’emu. Kiedy tylko spróbowałam odebrać
kafla Ślizgonowi, ten z całej siły uderzył mnie łokciem w brzuch i przerzucił go przez środkowa obręcz. Zatoczyłam się w locie. Sędzina zagwizdała.
Rozległ się głos Artura:
- Faul! Faul! Faul! Nie zaliczyć im tego! Słyszy pani? Nie
zaliczyć! – zaczął wydzierać się Zone, a reszta Krukonów poszła jego śladem i
po chwili również skandowała „Nie
zaliczyć!”. Nie pamiętam czy pani Hooch ukarała Johnesa za ten jawny faul, gdyż
ból całkiem mnie oszołomił na te kilka minut zamieszania. McGonagall próbowała
uciszyć uczniów Ravenclaw, a także po części Hufflepuffu i niemal połowy
Gryffindoru, którzy wydzierali się teraz w niebo głosy. Tak
czy tak, gra została już wznowiona. Crystal szybko udało się odebrać kafla
Sabrinie, dziewczyna podała go mi, a ja, okrążając Jessicę Grey, przerzuciłam
kafla przez najniższą obręcz. Marcelowi Clearwater udałoby się obronić, gdyby w
tym czasie nie dłubał sobie w uchu… Fuj!
- 10 : 20 dla Krukonów! – ryknął podekscytowany Artur, a na
trybunach rozbrzmiały oklaski. Ravenclaw zaczął wymachiwać w powietrzu niebiesko-brązowymi szalikami. Mimowolnie uśmiechnęłam się zadowolona z siebie.
- Przyzwyczajaj się, Herbski! – zawołał Alex, podlatując
bliżej Ślizgonki.
- Jeszcze nie wygraliście – syknęła przez zaciśnięte zęby dziewczyna,
posyłając mu spojrzenie, którym mogłaby zabić. - Na razie TO MY prowadzimy.
- To tylko kwesta czasu – mój kuzyn wyszczerzył zęby w równie jadowity
uśmiech, jak jak jej wzrok, po czym pokazał mi wyciągnięty w górę kciuk i w
ostatniej chwili wrócił na swoją pozycję, aby powstrzymać Johnesa przed
zdobyciem kolejnych punktów.
- Hahaha! Cienias! – zawołał Zone do Johnesa, widząc akcję Alexa, za co skarciła go po chwili profesor McGonagall.
- Kafla przejmuje Gray i…! O nie! Nawet się nie waż
strzelić! Derek! Liam! Nie macie jakiegoś tłuczka do odbicia? – zawołał
desperacko Artur, kiedy Jessica Gray złapała podaną przez Sabrinę „piłkę”. Eddie i
Cristal natychmiast rzucili się w jej stronę, żeby zabrać dziewczynie kafla, ale było
już za późno. Jessica podleciała jeszcze bliżej obręczy i zamachnęła się. Na
całe szczęście z tego mojego kuzyna jest zdolna bestia, bo po raz kolejny
obronił, a tym razem to był naprawdę rzut praktycznie nie do obronienia.
- Jest! Yeah! – ryknął Zone i znów rozbrzmiała salwa
oklasków i okrzyków. Ślizgoni głośno buczeli, ale pozostałe trzy domy skutecznie
ich zagłuszyły. – Z góry przepraszam, pani profesor – zwrócił się do nauczycielki
– ale muszę to powiedzieć… - McGonagall spojrzała na niego z wyczekiwaniem. –
Cieniasy! Hahah! I znowu pudło? Jakie to uczucie, co Jessie?
- Jordan! – syknęła, tłumiąc cień uśmiechu, który zamajaczył
na jej twarzy.
- Jordan? Jaki znów Jordan? – zdziwił się Artur. – Jestem Zone… Chwila…
Przypominam pani słynnego Lee Jordana? – chłopak spytał ją z niedowierzaniem, a na twarzy
pani profesor pojawił się wyraz zakłopotania. – To najmilsza rzecz jaką mogłem od
pani usłyszeć! - zawołał rozradowany faktem, że właśnie został porównany do, można powiedzieć, legendy. Lee Jordan bowiem dalej był sławny wśród uczniów, choć skończył szkołę już tak dawno temu. Opowieści o nim i o wielu innych z rocznika słynnego Harry'ego Pottera ciągle krążyły po tych korytarzach.
- Nie… No, może trochę… - przyznała końcu McGonagall. – Ale nie zmieniaj
tematu! – przybrała srogi wyraz twarzy. – Nie chce ci zwracać uwag kolejny raz!
Bezstronność, Zone, bezstronność przede wszystkim! – skarciła go po raz kolejny, ale Artur i tak
nie przestawał się uśmiechać. Po chwili wrócił do komentowania.
- Oooo! Eveline Yeal chyba dostrzegła znicza! Za nią,
Anabell, za nią! – blondynka nie potrzebowała jego ponagleń. Zanurkowała gwałtownie w
dół. W tym momencie siedziała już Ślizgonce na ogonie, ale nie mogła jej na razie jeszcze dogonić. Złoty znicz
jednak umknął Eveline, zanim dziewczyna zdołała go pochwycić w swoje
serdelkowate palce. Obie zawisły w powietrzu, starając się zlokalizować znicza.
– Skrzydlata piłeczka umknęła w ostatniej chwili przed łapskami Ślizgonki – skomentował Zone, a widząc minę
profesor McGonagall, która o mały włos nie wydarła się na niego przy wszystkich,
„zreflektował się” – to znaczy, o nie! Tak blisko! Jak ja dziś zasnę z myślą,
że Ślizgonom umknęła taka szansa na wygraną?! Toż to tragedia! Slytherin do boju! Dalej
Ślizgoni, dalej! – zebrani parsknęli śmiechem. Wszyscy oprócz zielonych. Usta opiekunki Gryfonów zacisnęły się w wąską linię, ale gdy
przelatywałam obok, zobaczyłam, że kąciki jej ust lekko się uniosły. Rossella Merth odbiła
lecącego ku Sabrinie tłuczka prosto w stronę Alexa. Liam próbował osłonić
kapitana, ale nie zdążył dolecieć na
czas, gdyż razem z Derekiem próbowali trafić w Johnesa po drugiej stronie
boiska. Gdy tylko tłuczek grzmotnął Alexa w
ramię, jego twarz wykrzywił wyraz bólu. Chłopak zachwiał się w powietrzu, tak jak ja chwilę temu. Przez moment myślałam, że spadnie. Już chciałam lecieć mu pomóc, ale w tej samej chwili
odzyskał równowagę. Niestety Jessica wykorzystała chwilę słabości obrońcy i
podała kafla do Sabriny, która z kolei przerzuciła go przez średnią obręcz.
- Slytherin zdobywa punkty! 30:10!– zawył niemalże żałobnym tonem Artur. Zawtórowały mu głośne wiwaty, dochodzące z sektora Slytherinu,
natomiast uczniowie pozostałych domów siedzieli z coraz to bardziej posępnymi minami. Gra
trwała jeszcze długo, a wynik ciągle się zmieniał.
- 30:20 dla Krukonów! … 40:30 … Ślizgoni gonią Ravenclaw,
jest 40:50… 50:50… - prowadzenie oba domy obejmowały na zmianę. Raz my byliśmy na wozie, oni pod wozem, a innim razem to oni wygrywali. Muszę się nieskromnie pochwalić, że podczas tej gry jeszcze ze dwa razy udało mi się trafić kaflem do jednej z obręczy. Czułam, jak rozpiera mnie duma. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze, żeby An złapała znicz. I w końcu, po zażartej walce z szukającą przeciwnej drużyny i Sabriną, która później się do nie się do niej dołączyła, udało jej się go zdobyć.
- Jest! Ravenclaw wygrywa mecz! Anabell złapała znicza! –
Ślizgoni buczeli, Gryfoni i Puchoni klaskali, a zebrani na trybunach Krukoni
zaczęli wyśpiewać:
„Wygrali nasi, niebiesko-brązowi,
Aby porażki smak zapewnić każdemu Ślizgonowi!
Slytherin przegrał, i to sromotnie,
A ich drużyna będzie łkać samotnie!
Elfein kapitanem nam jest,
a nasza reprezentacja gra fest!”
Alexa i resztę chłopaków otoczyła zgraja wielbicielek,
wszyscy gratulowali nam, chwilę potem Anabell była już niesiona na rękach przez
niebiesko– brązowych, jedna ręką rozsyłając wszystkim całusy, a drugą ściskając
malutką, złotą piłeczkę. Przepełniała mnie euforia. Byłam taka szczęśliwa, że
wygraliśmy, że się nie ośmieszyłam, że nawet zdobyłam punkty. I to trzy razy, ale kto
by to liczył… To genialne uczucie. Zaraz zbiegła do mnie Ivanne, ciągną Damona
za rękę.
- Brawo! Byliście genialni! Ty byłaś genialna! – zawołał przyjaciółka, ściskając mnie z całej siły, aż do utraty tchu.
- Dzięki, ale dusisz! Wiesz, chcę jeszcze trochę pożyć!
- Och, przepraszam – zachichotała Iv, uśmiechając się szeroko.
-
Byłaś świetna, Eleno – powiedział Damon, obejmując mnie na misiaka.Długo mnie przytulał, zadziwiająco długo, tak jakby nie chciał mnie już w ogóle wypuścić ze swoich ramion, ale... nie przeszkadzało mi to. Było mi przyjemnie, a poza tym to mój najlepszy kumpel, to chyba nic dziwnego, że mnie tuli, prawda?
- Chodźcie, w pokoju wspólnym jest impreza! – zawołał
Hindley, podbiegając do nas. – Alex skołował piwo kremowe i ognistą whisky, chodźcie!
- Już idziemy – krzyknął Damon, odrywając się ode mnie. Jego oczy zdawały się lśnić taką wesołością, jakiej u niego nie widziałam od incydentu z wilkołakiem. Był szczęśliwy. A jeśli on był, to i ja. Nie chciałam, by dłużej się smucił. Chciałam, żeby pozostał w tym radosnym nastroju , jak najdłużej. Niestety wszystko prysło, kiedy ni stąd, ni zowąd podszedł do mnie Cedric i powitał buziakiem. Wtedy oczy Damona spochmurniały, twarz stężała. Chłopak wymamrotał do Ivanne, żebyśmy do niego dołączyły, bo teraz się spieszy i musi iść. Zawołałam za nim, ale on nie odpowiedział. Po chwili zniknął w tłumie uczniów. Dziwne, że za każdym razem tak reagował, kiedy Ced okazywał mi w jego obecności trochę czułości, ale w ogóle, gdy tylko się zbliżał. Chyba zaczynałam powoli rozumieć, o co może chodzić Damonowi, chociaż wciąż wydawało mi się to nieprawdopodobne. Dotychczas myślałam, że ma mnie tylko za przyjaciółkę... wygląda na to, że się pomyliłam. I to bardzo.
Meridiane Falori
OH.MY.GOD. Jak możesz kończyć w takim momencie? No jak? Buhuhu. Marta jest zła^^
OdpowiedzUsuńHaha, nie no. Extra rozdział! A z tymi ananasami - rozwa! jak to mówili Kal i Zetes w pierwszej części Olimpijskich Herosów :P Mecz też świetny, lubię opisy meczy quidditcha, ale Zone i tak rozwala system xD
Cedric jest głupi! Ty, a może oni się pobiją z Damonem? Będzie fajnie xD Ej Marta ogarnij się, co ty kurde z tą wojną masz, od obejrzenia Kosogłosa czujesz się buntowniczo :P No po prostu, głupi Ced robi to specjalnie. A może Ivanne i Zone się poznają^^? Hah, ja swatka.
Ostatnio przeczytałam całe TDH i napisałam mega długi komentarz pod rozdziałem 30. Szkoda tylko, że najpierw napisałam, a dopiero potem się zalogowałam i kom został usunięty -.-
To tyle. Pozdrawiam i życzę weny :)
~Marta ♥
Jak śmiałaś przerwać w takim momencie?!????!? No powiedz mi!?!?!? Bardzo się cieszę, że Elena wreszcie załapała o co chodzi Damonowi. Jeżdżę nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Mam nadzieję, że będą razem. Elemon. Hi hi :-D
OdpowiedzUsuńFajne!! Uwielbiam to czytać. Fajnie że dodałaś ten wątek z Harrym ;-)
OdpowiedzUsuńOczywiście rozdział znakomity. Strasznie mi się podoba. Dużo śmiechu. I tak najlepsze były ananasy oraz Zone. Hahahha.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny rozdział :))))
~D.
Ooo czyżby Elena w końcu przejrzała na oczy? Jejku, tak bardzo bym chciała żeby byli razem...
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał ^^
Czekam z niecierpliwością na kolejny