
Po ostatniej lekcji tego dnia - Opiece nad magicznymi stworzeniami z profesorem Hagridem - zirytowana tą sytuacją Ivanne chwyciła mnie pod ramię, a Damona pod drugie, nim ten zdążył dyskretnie się oddalić, i przysunęła nas do siebie. Byłam zaskoczona, że tyle siły mieści w sobie takie chucherko jak ona, ale jak widać panienka Louis to rasowa "cicha woda", która brzegi rwie.
- No dobra, słuchaj jedna z drugim - zaczęła z irytacją, zakleszczając mocniej swoje smukłe palce na ramionach moich i Smitha.- Wysłuchałam obu stron i rozumiem obie strony, a teraz, chcecie, czy nie, pogodzicie się. Umowa jest taka: o wszystkim zapominacie dobrowolnie i znów jest wszytko super albo....
- Albo co? - odburknął Damon, starając się na mnie nie patrzeć, choć dzieliło nas od siebie zaledwie kilka centymetrów.
- Cóż... sądzę, że zaklęcie Obliviate powinno załatwić sprawę - odpowiedziała mu w tym samym tonie. Powiedziawszy to, Ivanne puściła nas i wyjęła z kieszeni szaty swoją różdżkę. Była długa, bo mierzyła aż dwadzieścia cali, i wykonana z jarzębiny. Jej rdzeń stanowiło włókno ze smoczego serca.- To jak, dzieciaczki? Godzicie się po dobroci czy może mam wam pomóc? - spytała z szelmowskim uśmiechem, obracając ją między palcami.
- Nie zrobisz tego - rzuciłam całkowicie poważnie, spoglądając ukradkowo na Damona. W tym samym czasie chłopak też na mnie zerkną, a gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, oboje jak na zawołanie odwróciliśmy wzrok.
- O, proszę was! - sapnęła Iv. - Poważnie? Myślałam, że zachowujecie się jak pierwszoroczni, ale się myliłam. Jest jeszcze gorzej.